niedziela, 2 października 2016

Rozdział 14


    Wracam do regularnego pisania. Kolejny rozdział będzie za dwa tygodnie 15.10.2016

         >>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<



                                     Mystic Falls


   Minęło kilka dni od śmierci rodziców Luny i Alex. Młodsza potrzebowała wsparcia Luny, jednak ona wciąż nie wierzyła w to co się stało, była tak skupiona na myśli, żeby odzyskać rodziców, że zapomniała zupełnie o wsparciu siostry. Luna błąkała się po lesie bez celu, w ręku trzymając butelkę burbonu.
 Uciekła od wszystkich, nie chciała nikogo widzieć, żadnej żywej istoty, ani nie żywej. Upiła kolejny łyk alkoholu . Wokoło było tylko słychać dźwięki lasu, ptaki ćwierkające wokoło i chrzęst gałęzi oraz liście pod stopami. Nagle z myśli wyrwał ją widok małego budynku. Pięknego budynku jak z czasow starozytnyych. Przetarła oczy ze zdumienia, ale budynek cały czas był.
-To musi być fatamorgana lub skutek uboczny picia. – usmiechnęła się lekko, spoglądając na butelkę.  Zaczeła  isc na prost budynku przekonana, że przez niego przejdzie, bo on nie istnieje. Jednak już po chwili odczula bolesnie skutki takiego myslenia. Uderzając się  czołem w mur poczuła wieksze zawirowania głowy i mdłości. Bezwładnie wypuściła butelkę na ziemie, ktróra się roztrzaskała po ziemi na drobne kawałki, a napoj rozlał się tworząc strużki. Oparła się ręką o mur i starała się złapać równowagę. Stała tak przez jakis czas, aż w końcu postanowiła wejść do budynku. Wchodząc korytarz był ciemny, ale już po chwili jak na zawołanie pochodnie oświetlily droge. Wnętrze było ozdobione starożytnymi malowidłami przedstawiające dokładnie to co widziała w wizjach. Faraona siedzącego na tronie, krolową siedzącą z córką, ślub pary, koronacja nowego faraona, wojna. Nie była pewna ostatniego malowidla dotyczącego wojny. Takiej wizji nie posiadała. Odwrocila się i zobaczyla małą  fontanne po środku. Podeszła do niej powoli. Dotknęła ręką wody, która okazała się chłodniejsza niż myślała.
-Możesz się jej napić. Nie jest otruta. – uslyszla głos jakiejś kobiety obok siebie. Momentalnie podskoczyla i się do niej odwrocila. Miala na oko ponad trzydziesci lat. Piekne długie blond loki spływały po jej ramionach.
- Kim jesteś? – kobieta usmiechneła się i zrobiła krok w jej strone, Luna natomiast jeden w tył.
Nie musisz się mnie bać. Jestem Serafina, zapewne coś o mnie słyszałaś. – Luna pokreciła głową niedowierzając.
-Kolejna wizja? – kobieta pokreciła głową i wskazała ławkę przy końcu korytarza. Luna nie chętnie, ale jednak usiadła obok niej wciąż jej się przyglądając.
- Mam mało czasu, udało mi  się wydostać z zaświatów. Musisz uważac.
- Na co? Lub na kogo?
- Nie mogę ci powiedzieć wprost. Taka była cena tego, że tu się dostanę. Posłuchaj, musisz być ostrożna, nie popełnij błędów poprzedniczki, Hurrem. Idź za głosem serca.
- W tej chwili serce mi mowi, żebym zabiła tego co zabił moich rodzicow i ich odzyskać.
- A co z twoją siostrą?
- Alex…o Boże..zapomniałam o niej. – wstała nie mogąc się uspokoić. - To nie tylko ja straciłam rodziców.
- Luna? – kobieta znów skupiła na sobie jej wzrok. – Ufaj tym, którym jesteś pewna, którzy zawsze przy tobie byli. Ci którzy myślisz, że są godni twojego zaufania, mogą się okazać wrogami.
- Dziękuje. – zdążyła zobaczyć mały usmiech Serafiny i uciekła szybko pędząc do domu.




   Biegnąc nie patrzyła gdzie tak naprawde jest. Przemieszczała się na wyczucie, znając już te drogi doskonale. Jednak po jakimś czasie ktoś wybiegł jej naprzeciw i się zderzyła z tą osobą. Jęknęła upadając na chodnik.
  - Przepraszam, wszystko ok? – ujrzała przed sobą nikogo innego jak Diego, który kleczał z małym uśmiechem. Wyciągnął dłoń w jej kierunku. Jednak ona jej nie przyjeła i sama wstała. Optrzepała spodnie, zrobiła słodką minkę i ruszyła dalej. Tak jak myślała Diego ruszył za nią.
- Nie mam nastroju na twoje gierki. – wyrownał z nią swój chód.
- Wiem, że to nie najlepszy moment, gdy twoi rodzice…- nagle się zatrzymała.
- Stop! Nie mów nic więcej, nic o nich.
- Wiem, że nie są  twoimi biologicznymi rodzicami. -  w tej chwli zamarła, spojrzała na iego i dopiero poczuła, że wstrzymała oddech. Wypuściła głośno powietrze.
- Ani ty, ani Alex nie byłyście ich biologicznymi dziećmi. Jesteście z tego świata..- nim skończył mówić dostał w twarz.
- Ani słowa więcej, albo nic po tobie nie zostanie. – patrzyła na niego twardym wzrokiem, lecz już nie miala na nic siły i zaczęła biegnąć przed siebie. Teraz nie patrzyła gdzie.





                                Egipt czasy starożytne


   Siedziała w swojej komacie w białej sukni, cała ozdobiona złotymi dodatkami. Wzięła głęboki wdech, gdy usłyszała pukanie.
 -Wejść. – po chwli weszła młoda służąca, nie patrzyła na nią, tylko się ukłoniła.
- Już wszyscy czekają Wasza Wysokość. – Hurrem tylko wstała i ostatni raz ze smutkiem spojrzała w lustro. Podążyła drogą do wielkiej Sali, a służąca szła tuż za nią.
   Po kolejnych godzinach była już żoną  swojego kuzyna.  Siedziała przy stole wpatrzona w swój talerz. Była głucha na dochodzące ze wsząd głosy. Ludzie śmieli się, rozmawiali i jedli. Świętowali  nowego faraona. Ona wciąż miała w głowie obraz swojego ojca, który umarł we śnie.
- Hurrem? – usłyszała głos swojego męża. – Powinniśmy dawać ludziom przykład, uśmiechnij się. – mówił cichym głosem, jednak było w nim czuć stanowczość i zimny ton. Uśmiechneła się sztucznie do niego.
- Od razu lepiej. – pochwalił ją pocierając jej dłoń palcami. Przez co poczuła rozchodzące się dreszcze.
- Dziękuje, Wasza Wysokość. – starała się na uprzjmy ton ze wszystkich sił.
- Jesteś moją żoną, Hurrem. Wystarczy, że będziesz mówić mi po imieniu. – bała się go. Jego imie było dla niej zwiastunem śmierci. Nie mogła wyrzucić z głowy tej myśli.
- Oczywiście, Aidenie. – kiwnęła lekko głową i zaczęła jeść owoce, próbowała  się skupić na kształcie pomarańczy, lecz ciągle jej wzrok przykuwał zielony sygnet, który lśnił na jej dłoni. Aiden jej go podarował z okazji ich zaślubin, więc nie mogła się go pozbyć chociaż bardzo chciała. 

                                Salon Salvatore

     Damon siedział w fotelu w ręku trzymając szklankę z burbonem. Nie wiedział co ma począć z Luną. Światło powoli wlewało się do pokoju. Kolejny dzień nastaje i kolejny dzień kłótni z Luną.
- Braciszku nie mam siły na twoje mądre rady. – powiedział do młodszego wyczuwając jego obecność . Ten powoli zszedł po schodkach i wszedł do salonu. Spojrzał na brata i westchnął kręcąc głową.
- W końcu zrozumie i przestanie. Każdy ma swoją drogę żałoby. – spojrzeli po sobie, oni coś o tym wiedzą.  Po śmierci ich matki jak było. Damon odstawił szklankę i powędrował w stronę kuchni. W tym samym czasie Alex otworzyła  drzwi do domu. Przywitał ją Stefan jak zwykle pytając jak się czuje. Z każdym dniem, lepiej jej wychodziło ukrywanie wszystkiego. Odpowiedziała wymijająco i weszła na górę wziąć prysznic. Stała i rozmyślała nad wszystkim co się stało. Nadal nie wierzyła  w to, że nigdy więcej nie powie rodzicom jak bardzo ich kocha, nie usłyszy jak rodzice się wkurzają za każdy przypał w szkole, za randki z bad boyami. Zeszła po kilku minutach na dół, gdy otwierała drzwi kuchni dotarły do jej nozdrzy smakowite zapachy. Damon obrócił się do niej z lekkim usmiechem i postawił talerz z naleśnikami na stole.
- Bon Apetit! – jego usmiech lekko przygasł na myśl o Lunie. Alex od razu to wyczuła i mocno go przytuliła co go zaskoczyło, do tego stopnia, że przez kilka sekund stał zdezorientowany. Lecz po chwili już ją przytulił.
- Dziękuje, a Luna otrząśnie się zobaczysz. – potarła ręką jego ramie i oboje się uśmiechneli. Alex usiadła przy stole i nałożyła sobie jednego naleśnika. Zaczęła polewać go syropem klonowym, gdy nagle poczuła  jak Damon się dosiada.  Co było dziwne, wziął jednego naleśnika i wziął od zszokowanej Alex syrop i polał nim swoją porcję. Po chwili się z tego otrząsnęła i ze smakiem jadła razem   
z Damonem. Co jakiś czas patrząc na niego, ten widok był tak nie codzienny, że nie mogła przestać zerkać. Czuła, że chce wypocząć od rozmów ze Stefanem na temat jej siostry i kłótniach z nią.


                               Ławka przy parku w Mystic Falls


   Katherina siedziała i się przyglądała ludziom, którzy przechodzili  obok niej. Była zarówno zniecierpliowona jak i troche przestraszona. Wiedziała, że może ją zabić bez mrugnięcia okiem. Był gorszy niż Klaus. O czym już się przekonała na własnej skórze. Nagle przysiadł się do niej pewien mężczyzna, od razu wiedziała, że to on.
- Zrobiłaś to co mówiłem? – spojrzała na niego i kiwnęła głową. Pogładził jej włosy. – Dobra dziewczynka.
- Jesteś pewny, że to zadziała? – spytała czując mimowolne drżenie ciała.- Oczywiście. Już niedługo odzyskasz pozycje w miasteczku i tego swojego kochasia też.  – wstał  ciągle na nią patrząc.
- Po co ci Luna? – spytała czując jego potężną moc, która ją powoli zaczyna przytłaczać.
- Powiedzmy, że kiedyś mi cos się nie udało zrobić i chce naprawić swój błąd. – Skinął jej na pożegnanie głową i odszedł wolnym krokiem podgwizdując pod nosem. Petrova zdjęła noge  i się wyprostowała. W głębi ducha się cieszyła, że się pozbedzie Luny i będzie miala droge wolną do Damona. Chociaz to Stefana woli bardziej, ale zabawić się Damonem jak za starych czasów też można.


                                   Tarasy pałacu królewskiego - Egipt 


  Jak co dzień było gorąco w tej części kraju. Na niebie nie było ani jednej chmury , która mogłaby zakryć słońce dając trochę cienia. Księżniczka siedziała na tarasie chowając się w cieniu rzucanym przez filare. Nie wiedziała co ma począć, jej ojciec chce ją wydać za swojego kuzyna, który nigdy nie był dobry, nie zależalo mu na podwladnych tylko na potedze.
- Pssst! – usłyszała dobiegający dźwięk z krzaków rosnących przy tarasie.
- Pssst! – usłyszała ponownie i ruszyla w tamtą strone. Kucneła i już miała coś powiedzieć, gdy nagle została w nie wciągnięta. Poczuła ciepłą dłoń na ustach.
- To tylko ja. – usłyszała  przy uchu dobrze  znany sobie glos i od razu się mu wyślizgneła.
- Nelopisie! Zwariowales! – ten zaczął ją uciszać szybko.
- Hurren wiem, że to nie jest najlepszy czas, gdy twój brat…
- Minął dopiero tydzień, a ja nadal słysze jego glos. –wzdychneła glęboko, opierając się głową o mury.
-Wiem..i słyszałem o tym, że masz wyjść za tego tyrana.
- Ojciec uważa, że nasz kraj potrzebuje twardej ręki, a ja u jego boku wpłynę na jego łagodną duszę.  – Nelopis słysząc to parsknął smutno.
- Twój ojciec ma ślepe oczy.
- Dobrze, że tego nie słyszy – zaśmiała się i na niego spojrzała – nie mam wyboru Nelopisie.
- Jesteśmy tak długo przyjaciółmi, no glownie to jestem twoim sługą – za co dostał kuksańca w bok – to możesz wiedzieć jakie jest moje prawdziwe imię.
- Myślałam, że je znam już. – powiedziała zaskoczona.
- To moje drugie imie. Matka mi je nadała, gdy byłem w niebezpieczenstwie. – pokiwała głową i przystąpiła z nogi na noge.
- No więc, jakie jest twoje imie? – zaczesał jej pasmo włosów za ucho.
- Diego.



                 Alex  


  Siedziałam na tarasie domu Salvatore.  Wiedziałam, że Luna wciąż wierzy w ocalenie rodziców i jest zła. Ja też jestem, ale potrzebuje jej. To nie jest fair. Mam tylko ją, owszem poznałam tu wielu przyjaciół, są dla mnie jak rodzina. Ale to nie zmienia faktu, że potrzebuje teraz swojej siostry, potrzebuje jej jak nikogo innego. Najlepszą przyjaciółką w tym świecie stała się dla mnie Caroline, z którą często mogłam się dogadać w sprawie przyjęć i balów. To ona się mną zajęła po śmierci rodziców. Gdy znaleźliśmy Lunę w naszym świecie to była całkiem zalana w trupa. Ledwo co udało nam się wrócić do Mystic Falls. Luna nie chciała wracać bez rodziców, których pochowaliśmy dwa dni po ich znalezieniu. Pije cały czas, nawet Damon nie może wpłynąć na jej zachowanie. Cały czas się ze wszystkimi  wykłóca. Nie mogłam dłużej siedzieć w miejscu. Ruszylam drogą przed siebie, wciąż myśląc co zrobić z Luną. Chyba wiem, czemu tak ją do dotknęło. Pewnie mysli, że to jej wina, bo się tutaj znazła. Dopiero po kilku chwilach zauważyłam, że doszłam  do skraju lasu. Przysiadłam na kawałku pnia, który leżał na małym wzniesieniu.
- Hej. - usłyszałam czyjś głos i automatycznie wstałam. W moją strone szedł Diego, miał ręce wyciągniete na znak pokoju. – Chce tylko pogadać. Możemy? – spytał wciąż patrząc mi w oczy. Aiden wszystkich ostrzegał przed nim, lecz w tym momencie nie miałam siły na walke. Po stracie rodziców, nie mam siły na kolejne wysiłki.
- Skoro musisz. – odparłam siadając znowu. Usiadł przede mną i urwał kawałek trawy i zaczął ją obracać w palcach.
- Wiem, że Aiden naopowiadał wam głupot na mój temat. Wiem też, że ciężko wam po stracie rodziców. – zerknął na mnie – I to nie jest odpowiedni moment, ale nie mam wyboru. Teraz, gdy straciliście rodziców, Aiden was nie śledzi jak wcześniej. Nie pilnuje was, musiałaś to zauważyć.
- Owszem, ale szanuje naszą przestrzeń, że chcemy być same jakiś czas. – zaczęła powoli jednak on uniósł dłoń i zamilkła.
- To nie dlatego. Wiem, że to ja niby jestem zły, ale to niejest prawda. To Aiden nim jest i to on zabił waszych rdziców, ale nie byli waszymi biologicznymi rodzicami, nie do końca. – Alex nic nie mówiła tylko go słuchała. Sama nie wiedziała co ma mysleć, nie lubiła Aidena tak jak jej siostra. 
- Dlaczego mam ci wierzyć? – smutno westchnął.
- Szczerze? Nie wiem, nie potrafie ci tego pokazać. – zamyślił się. – Chociaż…- wstał i wyciągnął do niej dłoń. – Jeśli  mówię prawde, to ty będziesz wstanie zobaczyć sama to co chce.
- Jak? Przecież nie mam żadnych mocy…- urwała, ale on tylko  zerknął na swoją dłoń, a następnie na nią.- Zgoda. - chwycila jego dłoń i wstała. - To co mam robić ?
- Skup się po prostu na tym, że wiesz o czym myślę i to zobacz. - Nie puszczał jej dłoni.
- Tylko tyle? - pokiwał głową i zamknęli oczy. Dziwnie się czuła, nie wiedziała co ma zrobić dalej, ale posłuchała Diego i myślała, że wie o czym on myśli. Stali tak dobrych parę minut, miała dość stania, ale bardzo chciala uwierzyc w jego słowa. Chociaż sama nie rozumiała, dlaczego tego chce.

                                          Egipt czasy starożytne 

  Nie było widać nieba, czarne chmury pokrywały cały horyzont. Wiał coraz silniejszy wiatr, piasek zaczął się unosić i zataczać kręgi. Dostrzegła zbliżającego się Aidena do pałacu, a za nim szedł jeden z strażników. Nagle się zatrzymał i odwrócił do strażnika.
- Dosypiesz to dla faraona do jego dzisiejszego posiłku. - podał mu woreczek z jakąś zawartością. Strażnik tylko kiwnal głową chowajac woreczek i podążył za swoim panem.
- Czas przejąć to królestwo, a Hurrem chyba będzie musiała również pożegnać się z życiem.


                   Skraj lasu 

  Alex puściła dłoń Diega z ciężkim oddechem. Zrobiła krok w tył kręcąc głową. On tylko smutno na nią patrzył.
- Ty to zrobiłeś ?! Przecież on nam pomaga ! - krzyczała stale kręcąc głową.
- Nie mam tyle mocy. Nie myslałaś czemu nie użyje mocy przeciwko wam, czy Aidenowi. Bo mi ją zabrał. - złapał ją za ramiona. - Aiden zabił faraona, zabił potem Hurrem. Teraz chce to zrobić ponownie z wcieleniem Luny. Zastanów się po co mi to żebyś mi uwierzyła, co zyskam?
- Ty tam byłeś ...jak widziałeś Aidena ze strażnikiem - patrzyła na niego twardo.
- Tak, wiedziałem o wszystkim, ale nie zdążyłem. Zostałem powstrzymany nim zdążyłem coś zrobić. Byłem sługą Hurrem i jej przyjacielem, nazywano mnie wtedy Nelopis.
- Luna coś mówiła o wizjach z Nelopisem, ale ciebie nie pamięta. - zaznaczyła to mówiąc głośniej.
- Aiden jej namieszał w głowie. To jego wina, że nie pamięta wszystkiego tak jak było. Wpłynął na mój wygląd w wizjach, żeby mi nie zaufala. Jestem pewny, że w jakiś sposób ją podtruł. 
- To za dużo, muszę się przejść. - ruszyła drogą w stronę Grila, wciąż mając w głowie to co widziała.
- Mówiłeś, że to ja zrobiłam - odezwała się po chwili - że to nie nasi rodzice , to kim oni  są? Kim są ci prawdziwi?
- Nie wiedziałem gdzie tym razem Luna się odrodzi i kiedy. Legenda, którą znacie nie jest cała. Ostatnie wersy mówią o tym, że na świat przyjdzie dziecko zrodzone z czarownicy, która stworzy nocne dzieci. Wtedy nie rozumiałem.
- Zaraz - zatrzymala go I spojrzała prosto w oczy - jesteśmy stąd i jesteśmy dziećmi czarownicy co ...- nie skończyła mówić, a on tylko pokiwał głową - jestesmy Mikelsonami ? To jest nie możliwe, nie możliwe. - spojrzała prosto przed siebie. - jakim cudem? Jak my ..?
- Wasza bilogiczna matka...
- Esther - powiedziała nie pewnie
- Tak, Esther, bała się o was. Aiden przyszedł po was, więc wysłała was daleko, żebyście mogły żyć. 
- W takim razie powinniśmy by w takim samym wieku a nie jesteśmy.
- Nie wiem czemu, ale tak wyszło, że nie urodzilyscie się razem. Wiem na pewno ,że Ester miała bliźnięta. 
- Zawsze wydawała mi się bezwzględna i zimna. Mówię o serialu. - przytaknał i szedł dalej z nią krok w krok. - A ona nas ocaliła. J
ak mam przekonać resztę ? Przecież wszyscy wierzą Aidenowi. 
- Spróbuj pogadać z siostrą. 
- Dzięki za radę. - poszła dalej sama w stronę domu, nadal trawiac to czego się dowiedziała. Nie rozmawiała z Luną od czasu powrotu do Mystic Falls. Widziała Lune może trzy razy odkąd wróciły. Często  słyszała tylko krzyki kłótni między Damonem, a jej siostrą. Wzięła głęboki wdech i weszła do domu Salvatore, w którym zamieszkała.




                                 Sypialnia Tylera


   Wszedł zmęczony całym dniem. Chciał jakoś pomóc Lunie, od momentu w którym tu się znalazła w Mystic Falls, złapał z nią dobry kontakt. Może nie od razu, ale po jakimś czasie czuł się za nią odpowiedzialny jak starszy brat. Próbował z nią rozmawiać kilka razy, ale tak jak rozmowy z innymi kończyły się fiaskiem. Zapalił światło w pokoju i omało nie dostał zawału. Luna siedziała na jego łóżku ze spuszczoną głową. Usiadł obok niej i objął ramieniem. Ona zaś tylko się wtuliła i wzdychnęła głęboko.
- Jestem zła. – wyrzuciła w końcu z siebie i zanim on zdążył coś powiedzieć to kontynuowała dalej – To nie tylko ja straciłam rodziców. Jak mogłam zapomnieć o Alex? Jak mogłam zapomnieć o mojej małej siostrze?
Pojedyńcza łza spłynęła z rzęsy wprost po policzku, aż kapnęła na jej bluzkę. Tyler mocniej ją ścisnął do siebie i pocałował w czoło.
- To było dla ciebie za dużo. Każdy przeżywa inaczej, w głębi duszy wciąż wierzysz, że to się zmieni.
- Ale ona też straciła. – spojrzała mu w oczy – A co ja zrobiłam? Odtrącałam ją cały czas. Nawet nie wiem jak sobie z tym wszystkim radzi. Jestem złą – zaczął krecić głową zaprzeczając temu – tak Tyler jestem złą siostrą i nic tego nie zmieni.
- A próbowałaś ją przeprosić? Porozmawiać z nią teraz?
- Wątpie, żeby chciała mnie słuchać po tym wszystkim. – wytarła ręką łzy, które zaczęły jej napływać do oczu.
- To twoja siostra, spójrz na Stefana i Damona. Oni cały czas się kłócą, chcą sie zabić wzajemnie, popełniają błędy, ale nadal są razem. Są rodziną. Tak samo jak i wy. Pogadaj z nią. – uśmiechnął się do niej przez co sama zrobiła to samo. Rzuciła się mu na szyje i przytuliła mocno.
- Dziękuje. Jesteś najlepszym przyjacielem ever. – zaśmiał się, gdy spojrzała na niego, zaczesał jej kosmyk włosów za ucho.  Pocałowała go w policzek i wyszła powoli naładowana dobrą pozytywną energią.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz